Info
Ten blog rowerowy prowadzi mtbxc z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 4540.45 kilometrów w tym 1802.05 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.35 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 11669 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Maj1 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 7
- 2012, Listopad6 - 2
- 2012, Październik2 - 4
- 2012, Wrzesień5 - 2
- 2012, Sierpień3 - 1
- 2012, Lipiec2 - 10
- 2012, Czerwiec7 - 12
- 2012, Maj5 - 8
- 2012, Kwiecień9 - 37
- 2012, Marzec5 - 19
- 2012, Luty3 - 0
- 2012, Styczeń4 - 29
- 2011, Grudzień2 - 2
- 2011, Listopad2 - 3
- 2011, Październik3 - 12
- 2011, Wrzesień8 - 22
- 2011, Sierpień6 - 13
- 2011, Lipiec8 - 12
- 2011, Czerwiec11 - 7
- 2011, Maj1 - 39
- 2011, Kwiecień3 - 7
- 2011, Styczeń6 - 8
- DST 47.81km
- Czas 01:33
- VAVG 30.85km/h
- VMAX 46.80km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 178 ( 93%)
- HRavg 152 ( 79%)
- Sprzęt Poison Cyanit
- Aktywność Jazda na rowerze
Koniec lata....
Środa, 31 sierpnia 2011 · dodano: 31.08.2011 | Komentarze 0
Poranki coraz zimniejsze, ale co tam jak jest tak ładnie, bo niestety po pracy nie jest. Zimno było jak cholera, ręce mi zmarzły na maksa, a ciało nie chciało się rozgrzać. Tak bywa jak człowiek wstanie za wcześnie. Jakaś masakrejszyn..... Dziwiłem się trochę jak zobaczyłem kolesia w bluzie z kapturem na szosie, ale po chwili wiedziałem dlaczego.
- DST 38.00km
- Teren 38.00km
- Czas 01:27
- VAVG 26.21km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 185 ( 96%)
- HRavg 170 ( 89%)
- Sprzęt Spec
- Aktywność Jazda na rowerze
Bleeeeee, a miało być tak pięknie w Skarżysku Kamiennej.
Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 29.08.2011 | Komentarze 2
Jak sobie człowiek zaplanuje to pewnie mu nie wyjdzie. Tak sobie ładnie planowałem pojeździć w Skarżysku Kamiennej. Trasa wymagająca, ciekawa, w końcu ładnie dopasowana. Ale nic z tego nie wyszło.
Po 10km od startu, złapała mnie taka kolka że nie mogłem kręcić nogami. Po 20 km, wiedziałem, że albo się wycofam, albo po prostu stanę i odpocznę, może przejdzie. Jednak nic nie zapowiadało, że tak będzie. Jak już minęli mnie wszyscy, to zdecydowałem, że dalsza walka nie ma sensu na dłuższym dystansie i skręciłem na dystans Fit. W sumie dobrze, bo nie wiem, czy ujechałbym te 58km. Nie jest to dużo, ale na ten dzień, to było zdecydowanie za dużo jak na mnie. Najgorsze, że radocha z jazdy gdzieś uciekła, bo to żadna przyjemność skrócić maraton. Szkoda, bo zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem.
Ostatecznie na dystansie FIT pojawiłem się na miejscu:
48 OPEN | 213 | +12min
15 M3 | 56 | +10min
Pewnie jakbym od początku atakował FIT, to wynik byłby jeszcze lepszy, ale nie na to się nastawiałem. Swoją drogą ten FIT uratował mi tyłek.
- DST 31.88km
- Teren 31.88km
- Czas 01:32
- VAVG 20.79km/h
- VMAX 34.90km/h
- HRmax 172 ( 90%)
- HRavg 144 ( 75%)
- Sprzęt Spec
- Aktywność Jazda na rowerze
Pornoranek
Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 6
Tak moją opowieść podsumowała koleżanka z pracy, Anna W.
A wszystko zaczęło się niewinnie i mozolnie. Wstać mi się nie chciało, ale wstałem. Szumnie zapowiadana przejażdżka od 5rano przesunęła się na 6.30 a potem do 7mej. Czasu było niewiele, ale nie oto w tym chodzi.
Plan był prosty. Przetestować założony dzień wcześniej łańcuch. Wyruszyłem z domu w bliżej nieznanym kierunku. Był tak bliżej nieznany, że zmieniałem go kilkakrotnie. Raz na Północ, raz na Południe a raz to sam nie wiem gdzie. Ostatecznie wybrałem się w kierunku bram Ursynowa i okolic Dolinki Służewieckiej. Czyli pojechałem sobie na górkę co się zwie Kopa Cwila. Podobno powstała za czasów wielkiej budowy Ursynowa. Jak budowali blok to całą ziemię składowali w jedno miejsce, żeby łatwiej było ją przewieźć w inne. I jak to u nas zazwyczaj bywa, nie przewieźli, przez co powstał całkiem ładny wzgórek, no bo górka to nie jest, pagórek też nie. Kopiec, ale tak jakoś na wzgórek wygląda. W każdym razie podjeżdża się to w najwyższym punkcie całe 45-60sec. ale ogień w nogach jest i pali to jak cholera. Mam wrażenie, że służby golenia i strzyżenia miasta wiedziały, że będę tutaj, bo specjalnie dla mnie wzgórek Cwila został ładnie obcięty, przycięty i wygładzony z wszelkiej niepotrzebnej trawy. Ale wracają do baranów, a raczej ciekawostek socjologicznych. Jak już się po 52sec wdrapałem na Cwila to mym oczom ukazał się widok znany z opowiadań Marka Hłaski. Nie, nie to o pobiciach i zapachu przetrawionego alkoholu. Mym oczom ukazał się widok, dwóch istot dwudziestoparoletnich, które sobie niby spokojnie leżały na mniejszej górce, wzgórku. Płci osoby były przeciwnej, bo poznałem po charakterystyce ubioru. Widok jak widok, ale coś mnie tknęło, że to nie będzie taka sielanka. Zjechałem ci ja po strzyżonym trawniku na sam dół. Panowie z obsługi technicznej sprzątali okolice, psy sikały gdzie popadało, generalnie poranna sielanka.
Nastąpił drugi wjazd. Wjazd jak wjazd, trochę lepiej, ale nogi paliły równie niesympatycznie. Na samym szczycie mały odpoczynek. Se tak odpoczywam, słońce ładnie przebija się przez poranne chmury, patrze ci jak na drugi wzgórek, a tam odchodzi realne molestowanie na trawie. Bez obciachu, bez niczego. To znaczy odziani byli, ale w niczym im to nie przeszkadzało, że ludzi wkoło coraz więcej. Nuda se pomyślałem i zjeżdżam na dół.
Wjazd trzeci, nogi męczą. Oddech zmęczony. Na górce przeciwległej, akcja trwa.
Wjazd czwarty, nogi lepiej, oddech spokojny. Na górce przeciwległej akcja prawie zakończona.
Wjazd piąty, jadę sobie już spokojnie bo i tak zmęczony jestem. Na górce przeciwległej nikogo już nie ma.
Dalej to pomyknąłem sobie lasu Kabackiego od ul. Moczydłowskiej. Dalej to norma, błoto, płasko, szybko, zajefajnie, męcząco. Kilka rundek coby się zmachać i do doma a potem szybko do łerku.
Wniosek jest taki. Jak chcesz miło zacząć dzień to zaczynaj go jak najwcześniej.
- DST 68.00km
- Teren 65.00km
- Czas 03:07
- VAVG 21.82km/h
- VMAX 47.00km/h
- HRmax 175 ( 91%)
- HRavg 155 ( 81%)
- Sprzęt Spec
- Aktywność Jazda na rowerze
Olecko 2011
Niedziela, 14 sierpnia 2011 · dodano: 17.08.2011 | Komentarze 3
To nie był mój dzień. Po zawodach w Ełku, na drugi dzień czułem się podręczony czynami dnia poprzedniego. Początek prowadził szerokim asfaltem. Wszyscy pognali mocno do przodu, znacznie mocniej niż w Ełku. Wszystko szło dobrze, dopóki zawodnik z XBOX360 nie skrócił zakrętu i uderzył mi w przednie koło. To mnie wybiło mnie z rytmu, ale jechałem dalej.
Tempo było dla mnie za mocne, a jakiś zmęczony. Czekałem aż będzie lepiej, ale nie było. Miałem wrażenie, że tętno mam jakieś wysokie, ale nie miałem. Co widzę z danych pulsometru. Jechaliśmy lasem i szutrem. Tempo było całkiem ok i myślałem, że będzie dobrze, ale nie było. A to piach mnie spowolnił, a to podmokła trawa, a to błoto. Odrabiałem na szerokich szutrach, ale traciłem na podjazdach pagórkowatych. Chciałem brać je z rozpędu i w korbach, szło to całkiem dobrze, do momentu aż nie przekosiłem łańcucha, bo dawałem z blatu.
Naprawa trwała jakieś 15minut. Długich minut. Ściganie zawodników potraktowałem jak zabawę i dobrze, bo szło mi lepiej. Dorwałem jakąś grupę i zmobilizowałem ich do jazdy na zmianach, szliśmy bardzo mocno. Do momentu. Na drugim bufecie zwolniłem, żeby złapać wodę. Dogoniłem ekipę i znowu jechaliśmy na zmianach, ale na pierwszych podjeździe znów mi poszedł łańcuch. Na 15km przed metą. Znów skuwacz w ruch i kolejne 15minut w plecy. Minęła mnie nawet Gośka Ejchart. No, ale nic. Z pomocą gościa z obsługi, który trzymał mi rower w pionie, skułem zestaw. I dawaj za uciekinierami.
Znowu dobre tempo, nic do stracenia. Zjazdy na maxa, podjazdy na maxa. Ból odcinka pleców na dole mi przeszedł. Amor, który nie wybierał bruków i korzeni, już mi nie przeszkadzał. Dawałem ile można. Minąłem z 20 osób, ale co z tego. Dojechałem też do Gośki Ejchart, pogadałem z nią chwilę, ale jechała dla mnie za wolno a kolesie, którzy usiedli mi na kole, osłabli. Dziwne, bo ja już byłem ujechany. Dałem w końcu mocno do przodu, a oni za mną. Ujechany, upodlony i jakiś zmęczony jechałem do końca. Ale przed metą jeszcze chciałem wygrać z jednym z klubu Ełk-Prostki. Jednak jak wypadliśmy zza zakrętu źle ustawiłem się i wjechał przede mną, a jak widać na zdjęciu woził się za mną solidnie:)
- DST 55.00km
- Teren 50.00km
- Czas 02:02
- VAVG 27.05km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 184 ( 96%)
- HRavg 175 ( 91%)
- Sprzęt Spec
- Aktywność Jazda na rowerze
Mazovia - Ełk 2011
Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 16.08.2011 | Komentarze 2
Na zawody pojechaliśmy w piątek po pracy. Do Giżycka, gdzie mieszkają rodzice mojej żony. Kolację zjedliśmy przed północą. Kilka galaretek z mięsem i kanapki, a potem od razu spać.
Obudziłem się po 6 rano, ale mogłem spokojnie jeszcze spędzić godzinę w łóżku zanim pojechałem do Ełku, bo to 60km od Giżycka, godzina drogi.
W drodze do pada mocny deszcz, na miejscu jeszcze mocniej, idę załatwić formalności i przestaje padać. Jest miło i słonecznie. Przebiórka i uderzam na rozgrzewkę, czuję się dobrze, ale na mtb jakoś obco (to naprawdę dziwne hm.). Po rozgrzewce uderzam w sektor, żeby stanąć w pierwszej linii. A co! Pojawia się Arek, Ula, Andrzej. Chwilę gadamy, ale za moment startujemy, więc nie trwa to długo. Plan jest taki, żeby trzymać się czuba i dawać do przodu jak tylko nadarzy się okazja.
Od samego startu ogień, sprawdziłem trasę i wiem, że pierwsze km prowadzą po asfalcie a potem jest jakiś dziwny żwir. Na asfalcie pracuje wręcz idealnie, jest ból, ale co tam. Idę w czubie, ale trochę się chowam, trzymam się lewej strony, bo gdyby była jakaś awaria to mam gdzie uciec, zaatakować. Jedziemy przez kilka km i nagle widzę Andrzeja, który krzyczy, żebym skoczył na koło. Atakuję i jedziemy w 4 osoby, nie wiem co za mną, ale zostawiliśmy sektor. Powoli mijamy gości z 2 sektora. Idzie dobrze, ale tempo za mocne jak dla mnie na początek, wiem że to niedobrze bo później tętno nie zejdzie mi niżej. Mazovia Ełk 2011
© mtbxc
Skręcamy na polną drogę i nagle jakiś facet uderza mnie w kierownicę i rękę. Krzyczę do niego, a ten mi mówi, że chciał wjechać i dał mi znać, ze taki manewr wykona. Prawie zleciałem z roweru. Grupa mi odjechała. Dalej to normalka maratonowa. Jedziemy przez pola, górki, pola, górki pola, jakieś bruki które mnie dobijają i moje plecy, ale daje dalej. Dojeżdzam do różnych grupek, pracujemy razem na zmianach, a potem albo odjeżdżam, albo oni, różnie. W końcu trafiam na faceta co chce ze mną pracować. Jedziemy na zmianach co 2-4 minuty, prędkość rośnie, dobrze się jedzie. Pracuje się mi z nim bardzo dobrze, on chyba też zadowolony. Prędkość ponad 33-36km/h. Wiatr wieje więc na zmianie jest ciężko, ale potem mogę trochę odpocząć. Dochodzimy razem jakąś inną dwójke i już pracujemy na 4 osoby. Jest dobrze. Kilometry lecą i nagle mamy już tylko 10km do mety. Wpadamy na znane szutry i asfalt. Jakiś gość wyskoczył przed nas. Niech jedzie, osłania nas przed wiatrem. W pewnym momencie trasa skręca w las. Tam jest cholera wąsko. Odpalamy gościa co siedział na czubie. Jadę za jakimś facetem, ciasno więc nie mam jak wyprzedzić, ale też nie pojawia mi się taka chęć. Wylatujemy z tego bagnistego lunaparku znowu na asfalt. Daję z buta i mijam kilka osób przed samą metą. Niestety. Ponad 2 minuty powyżej założonego czasu przejazdu, ale za to jaka średnia!!!!.
Ostatecznie awansowałem do 2 sektora. Nie wiem, czy jestem zadowolony, w sumie błędem był skok na samym początku, lepiej było rozkręcić się później. To mnie zamuliło.
Open - 115
M3 - 45
- DST 129.60km
- Czas 03:42
- VAVG 35.03km/h
- VMAX 44.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 185 ( 96%)
- HRavg 154 ( 80%)
- Sprzęt Poison Cyanit
- Aktywność Jazda na rowerze
Ale jazda!!!!
Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 0
To był trening!!:) Na niedziele zaplanowałem jazdę w grupie, bo samemu to czuje się jakiś znudzony. Odpowiedział Arek, Michał, Gośka, Andrzej. Arek jeszcze zaprosił dwóch kumpli. Jeden, to nawet profesjonalny kolarz MTB. Łyde to on miał:) Trasa w miarę mi znana, z jazdy z Arkiem, ale wtedy siedziałem mu na kole. Teraz miało być inaczej, bez opitalania się. Michał przyjechał po mnie około 9tej i 9.30 byliśmy na miejscu startu. Na początku trochę ekipa nam odjechała i musieliśmy z Andrzejem kasować ucieczkę na samym początku. Tempo było od samego startu całkiem przyzwoite. Nogi mnie bolały, a też nie czułem się jakoś dobrze. Ale nie było przeproś i musiałem wejść na zmianę. Jechało mi się całkiem ok, ale nogi mnie bolały. Jedyne co trzymało mnie w tempie, to przekonanie, że może przestanie. Przecież zawsze przestaje. W każdym razie po zejściu ze zmiany i schowaniu się w peletonie, moc jazdy spadała, ale nie prędkość. Jakoś nieskładnie jechaliśmy bo na zmianę musiałem wyjść od razu po kolejnej. Ale w sumie to było dobre, bo stwierdziłem, że nie ma co. Prędkość rosła, a mi się dobrze jechało. Na zmianę znów wszedł kolega z grupy BSA, który na rowerze górskim trzaskał 40km/h bez problemów. No mocny jak nic. Ja czułem się coraz lepiej i jak zaczęły się górki, to dawałem w korby i ostro pod górę. Mieliśmy kilka premii górskich. I całkiem ładnie udało mi się kilka wygrać. Jedną taką ostro zaatakowałem bo wiedziałem, że za górką mamy zaplanowany postój. Po 10minutowej przerwie na ładowanie batonów i wody, dawaliśmy dalej. Było o wiele lepiej. Od samego początku trzymałem się "mocniejszej grupy". Fajnie się zrobiło, jak pojawiła się górka. Dawałem mocno, bez odpuszczania. Nawet ścigałem się z tym chłopakiem z BSA. Od tej pory jechało mi się coraz lepiej. Jechałem na zmianach ile razy trzeba było. W pewnym momencie nawet poczułem, że na czole lepiej mi się jedzie niż na kole i trzymałem mocne tempo prawie do końca, chociaż przed Otwockiem zmianę dał Arek. Ja już byłem dojechany.
- DST 61.00km
- Teren 55.00km
- Czas 02:50
- VAVG 21.53km/h
- VMAX 48.00km/h
- HRmax 183 ( 95%)
- HRavg 170 ( 89%)
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt Spec
- Aktywność Jazda na rowerze
Supraśl 2011 - pierwsza setka w życiu
Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 3
Start w Supraślu przypadł na okres po wakacjach i małym rozkręceniu nogi przed zawodami. W sumie to nie wiedziałem czego się spodziewać poza tym, że w skali Mazovianej ten maraton ma 6/6, czyli największa skala trudności. Zastanawiałem się dlaczego tak właśnie jest i w sumie przejazd tej trasy dał mi odpowiedź na to pytanie.
Do Supraśla miałem jechać dzień wcześniej, bo wydawało mi się, że ponad 200km przed trasą to może być zbyt męcząca sprawa. Jednak jak obdzwoniłem okoliczne miejsca to okazało się, że wszystko jest zajęte. Trochę mnie to znudziło więc postanowiłem, że wstanę rano i pojadę tam samochodem.
Pobudka była o 5 rano a wyjazd przez 6. Trasa pusta i dobrze mi się przeleciało te 217kaemów. Na samym miejscu byłem jednym z pierwszych więc spokojnie wszystko sobie załatwiłem co trzeba było. Przyjazd wcześniej ma tę zaletę, że jak coś się popsuje to masz czas na prawie wszystko. Tym razem ten czas potrzebny był mi na kupienie nowych bidonów.
Przed samym startem zrobiłem rozgrzewkę z Che i Goro, a potem ciach do sektora.
Tam jak zawsze w sektorze tłum, ale tym razem trochę mniejszy. Pierwszych kilka rzędów było już zajętych więc byłem gdzieś w połowie grupy od startu. Jak ruszyliśmy to prędkość była ponad 45km/h. Wszystko niby szło dobrze, ale po 2km nagle coś huknęło i słychać było tylko trzaski. Była kraksa. Na całe szczęście udało mi się ją ominąć. Dalej było całkiem dobrze. Noga nieźle kręciła i nie czułem żadnego bólu. Ponieważ nie było na co czekać, więc przyspieszyłem. Jak tylko pojawiły się szutry wiedziałem, że będzie niezła zabawa.
Przez jakiś czas jechałem z ludźmi z mojego peletonu, ale w pewnym momencie wskoczył przede mnie dość niebezpiecznie jakiś starszy gość z Ełku. Za nim ruszył chłopak z tego samego teamu z peletonu, a ja zdecydowałem zaatakować. Tempo jakie narzucili było fantastyczne. Trudno mi powiedzieć dokładnie ale ponad 30km/h to było. Wszystko nagle przyspieszyło i ciągnąłem za nimi ile się dało. Na podjazdach trochę uciekali mi, bo Rocket Ron średnio nadawał się na przednią oponę (za bardzo się ślizgał), ale dochodziłem ich po kilku sekundach i darłem za nimi do przodu. Nie wiem ile tak jechaliśmy, ale byłem zadowolony że taką prędkość mogę na maratonie odpalić. Zachciało mi się pić. Musiałem sięgnąć pod bidon i to był błąd. Ciężko się zjeżdża trzymając kierownicę jedną ręką i musiałem zwolnić. Niestety odjechali mi zbyt daleko, żeby ich złapać.
Na całe szczęście załapałem się do jakiejś innej mocnej grupy i darłem z nimi ile się dało. Współpraca była bardzo dobra, pracowaliśmy na zmianach co do tej pory bardzo rzadko mi się zdarzało na Mazovii. Górki niestety weryfikowały grupę. Jedni odpadali, inni jechali ale bardzo powoli. Ciężko było wykorzystać wszystko co człowiek potrafi, jak musi pod górę trzymać tempo gościa przed sobą a jest zbyt wąsko żeby wyprzedzić. W każdym razie z tą grupą jechałem chyba z 20km. Jak tylko pojawił się prosty odcinek i bufet dałem znowu ognia. W bufecie złapałem wodę, powerade i baton. Woda bardzo się przydała, bo trochę uschnąłem na podjazdach.
Kolejna sekcja podjazdów była już trudniejsza, bo zmęczenie dało o sobie znać. Tempo spadło, bo większość osób pchała pod górę i nie było jak podjeżdżać a i piaskowe podjazdy niespecjalnie to umożliwiały. Nogi piekły, ale trudno. Wolałem to niż krwiożercze komary, które obsiadały człowieka z każdej strony. Znowu mnie osuszyło, ale niestety na jednym zjeździe straciłem wode z bufetu.
W pewnym momencie zrobiło się trawiasto i dość płasko. Na dodatek z daleka zobaczyłem chłopaka z Ełku, który tak ostro dawał. Widać, że opadł z sił. Krzyknąłem do niego, żeby wskoczył mi na koło i odpoczął, a potem że zrobi zmianę. Skorzystał z okazji, aż za dobrze. Po kilku kilometrach krzyknąłem żeby dał zmiane i jak się obejrzałem to oczom mym ukazał się znajomy widok. Mały wagonik przypiął się do moich pleców. Kolega z Ełku poczuł jednak obowiązek i dał zmianę, więc nie było tak źle. W takiej 6osobowej grupie jechaliśmy kolejne kilometry, a nowa sekcja górek rozerwała nam grupę i parę innych rzeczy też.
Przez moment jechałem sam, ale na prostej zobaczyłem że kolega z Ełku znów się pojawił. Sięgnąłem po zapasowy Powerade, ale niestety gdzieś wypadł. A pić się chciało. W bidonach było sucho. Na szczęście pojawiła się tabliczka 5km do mety. Wżarłem ostatni żel i dałem do przodu. Przez 2km było całkiem różnie, pagórki, jakaś trawa, błoto, kałuża po oś, a potem to już jakiś mostek i 3km do mety.
Na całe szczęście końcówka była niezła, bo płasko i szutrowo. Gdzieś w oddali zobaczyłem Ełk i dawaj za nim. Po drodze wyprzedziłem kolarza w koszulce "Australia", ale za chwilę po lewej przygrzał jakiś junior co dało mi do myślenia, że 36km/h jakie jadę to jeszcze za mało. Dystans do chłopaka z Ełku zmniejszał się sukcesywnie i prawie go miałem, ale jakaś piaskowa zmarszczka przed metą trochę mnie spowolniła. Skutek to kilka sekund za młodzikiem z Ełku:)
Mój czas tego maratonu to 2h:50min - miejsce 98 Open i 35 w kat. M3.
Pierwsza setka Open w życiu.
- DST 84.00km
- Czas 02:47
- VAVG 30.18km/h
- VMAX 51.00km/h
- HRmax 182 ( 95%)
- HRavg 152 ( 79%)
- Podjazdy 638m
- Sprzęt Poison Cyanit
- Aktywność Jazda na rowerze
Mazury part II
Piątek, 22 lipca 2011 · dodano: 23.07.2011 | Komentarze 0
Znowu do Węgorzewa mijając kwaterę Himmlera w Pozedrzu. W miejscowości Ogonki postój na wodę. Sprzedawca już mnie poznaje i zagaduje o starty w maratonach. Miło. Wietrznie i jednocześnie duszno, ale prędkość całkiem ok.
- DST 71.44km
- Czas 02:22
- VAVG 30.19km/h
- VMAX 53.10km/h
- Podjazdy 537m
- Sprzęt Poison Cyanit
- Aktywność Jazda na rowerze
Węgorzewo
Czwartek, 21 lipca 2011 · dodano: 23.07.2011 | Komentarze 0
Znów ulubiona trasa. Giżycko - Węgorzewo - Wilkasy - Giżycko
- Aktywność Jazda na rowerze
Berlin nicht by bike
Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 23.07.2011 | Komentarze 0
Berlin to miasto rowerów. Szkoda, że swojego nie zabrałem. W planach na przyszły rok jest objazd 160km trasy wokół muru berlińskiego. Zdjęcia już niebawem.