Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi mtbxc z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 4540.45 kilometrów w tym 1802.05 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 11669 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mtbxc.bikestats.pl
  • DST 46.70km
  • Teren 46.70km
  • Czas 02:30
  • VAVG 18.68km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 178 ( 93%)
  • HRavg 167 ( 87%)
  • Kalorie 2164kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Otwock 2011

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 3

No i się zaczęło. Inauguracja Mazovii 2011 odbyła się w Niedzielę 3 kwietnia maratonem w Otwocku.

Zastanawiałem się jak mi pójdzie, bo pierwszy maraton to zawsze pierwszy poważny ból mięśni w sezonie, znacznie większy niż na treningach. Niby dajesz z siebie wszystko, ale na zawodach jest to spotęgowanie do poważnych rozmiarów. Ale od początku.

Rano zgrałem się z Marcinem, żeby zabrać Arka, młodego zawodnika, wycinaka, który startował z pierwszego sektora. Mi dane było pojawić się w czwartym, więc ostatecznie nie tak źle. Z Warszawy wyjechaliśmy po 9tej i w drodze na zawody okazało się, że całkiem spora liczba samochodów z rowerami na dachach jedzie w tym samym kierunku. Jak się okazało na miejscu, był czubek góry lodowej. O dziwo, już o 9.30, czyli na 90 minut przed startem miejsca parkingowego na stadionie nie było. Szukanie dobrej i przyjaznej miejscówki trochę nam zajęło, ale udało się ustawić samochody pod ładnymi świerkami niedaleko stadionu. Szybka przebierka, mocowanie chipa i numeru, no i dalej rozgrzewka. Po drodze spotkałem Niewe i Goro, więc kilka minut przygotowań spędziłem w tym szemranym towarzystwie:) Już mi się wydawało, że pora startować, ale jak wjechałem na stadion to z głośników poleciał komunikat, że opóźnienie potrwa jakieś 20 minut. No niby luz, ale znów trzeba było pokręcić, żeby rozgrzać nogi. Jak już się wtarabaniłem do swojego sektora, to okazało się, że na start przyszedł Arek z VTeam, żeby pogadać. Fajnie, tym bardziej, że mieszka w okolicy i to zawsze okazja do rozmowy zamiast stanie w sektorze. Tak gadaliśmy, aż w końcu trzeba było uderzyć w sektor, bo zaczęło się odliczanie. Tłum był okropny, jak nie na Mazovii:)), wiec żeby wrócić do Niewie, którego zostawiłem na pastwę innych zawodników w sektorze, musiałem trochę poprzestawiać innych. Specjalnie nikt się nie burzył, a ja miło odpowiadałem, że dziękuję za przepuszczenie, bo przecież to i tak kompletnie nie ma znaczenia.:P Dla kogo nie ma, to nie ma hehehe. No nic. Tak sobie staliśmy w tym sektorze, czas nam miło leciał, tak samo jak helikopter wynajęty przez Orga, żeby zrobić nam sesję zdjęciową i nagle okazało się że teraz my startujemy. Do startu, przepchałem swoją brykę i czekałem aż ruszymy. Zastanawiałem się, kiedy dostane zadyszki. 3....2...1....start!!!! No i bomba poszła. Na początku luźno, bo asfalcik, ale za chwilę przekonałem się, że to nie żarty. Grupa mocno przyspieszyła i śmigaliśmy zdrowo ponad 35km/h. Może to nie jest wielki wyczyn, ale takie tempo na początku potrafi zmęczyć. Na zmianę mijaliśmy się z Niewe, ale jak zobaczyłem Artura z Czerwonej Ósemki, który swobodnie śmignął mi po lewej stronie, to się wkurzyłem. No dobra, ma Scotta Sparka i śmigał na zgrupowaniu w Hiszpanii, gdzie w pięknych warunkach pogodowych trenował spokojnie, ale przecież nie można tak odpuścić. No to dawaj za nim. Pewnie wtedy urwałem się Niewe, ale chęć ataku mocno mnie podkręciła. Więc jadę za czerwoną ósemką, pcham ten wózek z całym ciężarem i mocą, żeby pokonać ten piach, korzenie, błoto. Artur kurcze na tym fullu płynie, bo widać, że przyspiesza, ale już mu siedziałem na kole i było dobrze. Kiedy pojawiła się sekcja błotna typowa dla Mazovii, chyba coś mu się stało z rowerem bo zjechał na bok i coś tam naprawiał. Musiałem jechać dalej;P, więc dawałem mocniej do przodu, żeby trzymać się grupy. Znów korzenie, jakiś podjazd, jakiś zjazd, coś tam trzeba skręcić. Jednym słowem wertepownia całą gębą. Amor jakby przestał mnie wspierać i trochę sobie działał jak mu się chciało. Dziwne trochę, może jakiś nieprzyzwyczajony. Nowa kiera znacznie ułatwiała sprawę, bo w końcu mogłem swobodnie się oprzeć o swój bolid i pojeździć w wygodnej pozycji. W międzyczasie tempo jazdy jakby osłabło, więc sięgnąłem po izo, parę łyków i lepiej, ale tylko na chwilę, wyciągnąłem żel, kilka kęsów i jakby lepiej, ale tylko na chwilę. Jakoś wcześniej śmigałem z 22km/h, żaden wyczyn. A teraz patrzę, że 19km/h to tak idzie jakby mniej. Nogi nie bolą, oddech spokojny, ale coś za wolno, a może ja za słaby. No nic, jakoś mnie ocuciło i dałem do przodu, tym bardziej że w międzyczasie Artur przejechał obok mnie i krzyknął, żebyśmy dawali „do przodu to VTeam, będzie dumny”. No dumny to będzie jak będę w I-szym sektorze, a na razie to trzeba się rozkręcić. No to się rozkręciłem i dawaj za nim. Siedzę mu na kole i tniemy, on skacze, ja za nim. On wyprzedza, ja też. I tak sobie skaczemy do przodu, aż mi tu nagle jakaś dziewczyna na specu, bez numerka drogę zajechała na zjeździe z okrzykiem „ooooo matko!!!” Matki nie widziałem, za to Skowrońskiego z Plus Scott Team, który wykorzystał okazję i w dla siebie tylko znany sposób ominął pożałowania godną kobitkę śmigając w dół. No cóż, gość od DH, nie będzie bał się 6m zjazdu w piachu, bo to lipa. Ja niestety musiałem hamować, bo biedactwo zajechała całą drogę. Ehhhh, no głupie i wkurzyłem się. A ponieważ, nie lubię jeździć wkurzony, to musiałem ją wyprzedzić. I tutaj mała dygresja. Po co ludzie kupują rowery za prawie 10tys, jak kurcze nie umieją na nich jeździć. Ma ktoś fulla jak ta babka i boi się zjechać ze skarpy złożonej z piasku. Może kiedyś wymyślą rower z funkcją sterowania, to pewnie sobie takim ludziska pojeżdżą. Ale nic tam. Jadę dalej i widzę, że Artur oddalił się na odległość 4-5 rowerów. Na szosie bym zdechł, żeby takiego dogonić, a w MTB szanse są znacznie większe, więc gonię. Mijam pierwszego, luz. Mijam drugiego gościa, ok. Podjeżdżam do trzeciego, a ten robi wywrotkę. No kurde, nie miał kiedy..... Tylne koło tego gościa miałem obok twarzy, ale facet sprytnie się z tego wykaraskał i jechał dalej. Mówi do mnie żebym jechał, ale rzuciłem mu hasło „jedź chłopie, bo i tak to nie zmienia postaci rzeczy, a gonić trzeba”. Chyba się ucieszył bo jechaliśmy tak chyba z 10minut do bufetu, gdzie dogoniłem Artura i zabrałem wodę. Dają to trza brać. Łyk, korzeń, łyk, piasek, łyk, nie mam wody bo wypadła. Generalnie spoko, bo jeżdżę z dwoma bidonami, więc dałem sobie spokój. Trzyma się tego Artura i myślę, sobie cholera trzeba by go wyprzedzić, ale on znów skacze do przodu. No to ja za nim. Znów ta sama gonitwa, aż miło. Aż tu nagle znowu jakiś tłok, błoto i ludzie schodzą z rowerów. A ja środkiem przez kałuże. Oni piasek bokiem, a ja środkiem. Byle do przodu. Tyle, że to moje skakanie kosztowało mnie już sporo sił, a o żelach zapomniałem. Pije izo, a tu sił brak. Trzeba było żel wciągnąć, ale jakoś o tym nie pomyślałem. Więc jadę jakiś nijaki, Artur mi odjeżdża, albo tak mi się tylko wydaje, bo zrobiła się sekcja interwałowa. Raz go widzę, a raz nie, ale jadę. Drugi bufet i łapię izo. Popijam z radością bo widzę zgubę na fullu, ale cholera coraz dalej ode mnie. Więc dokręcam, ale odcinki robią się proste i piaskowe. Niby łatwiej, ale odzywa się amor, który protestuje bo nie chce mu się wybierać nierówności. Oj będzie lanie w serwisie. No ale jedziemy, prosto przez wyrąb lasu, skręt, przez piaski, skręt przez pole jakieś, znów piasek, jakaś fajna płaska ubita droga i się jedzie, ale znów piasek. Tak na zmianę, żeby jakaś frajda była. Jakby luźniej się zrobiło bo nikogo przede mną nie widzę, no ale jadę dalej. Jednak jak wjechałem w jakiś zagajnik okazało się, że jest grupka do gonienia i to całkiem spora. No to ich gonię. Dojeżdżam do pierwszego gościa z końca, a ten słabnie i wagoniki odjeżdżają. Mówię do niego, goń bo nam uciekną, a ten mi odpowiada, że sił nie ma. No to go wyprzedzam i gonię, ale tamci są znów poza sprintowym zasięgiem. Jakieś wąskie drzewa się pojawiły, kręcenie kierą, chyba koniec się zbliża, myślę sobie maratonu, nie mojego końca. Kręcę, kręce i dokręcam bo stadion już widać. Wpadam na stadion i naaaaagle widzę, jak kilku pacanków wyprzedza mnie po zewnętrznej. Myśle sobie, kurcze już mi się nie chce. Ale nagle słyszę, jak ktoś krzyczy...Dawaaaaaj Paweł, daaaaawaj, nie odpuszczaj. No cóż, ktoś do mnie ewidentnie pije, to nie odpuszczę. I daje z nogi ile więzadła dają, a wykręcają dobrze pod 40km/h. Tyle, że jest zakręt a dodatkowo jadę po żwirze i czuję jak ucieka mi tył roweru. Zaraz będzie buuuum, spadek energii i lipa. No, ale spoko. Pierwszego co się mi pojawił po lewej nie dojechałem, ale trzech co za mną śmigało już nie dałem im pojechać. Na mecie czas 2:30:50. 2 minuty straty do Artura, czyli może być. Spadek z 4 sektora, do 5tego. Mogło być gorzej. Wynik taki sobie.

Na metę przyjechał Michał z Vteam i jak się później dowiedziałem, to on darł się na mecie:))) Zuch chłopak:))) Jak oni będą startować, to ja pojadę im pokrzyczeć, oj pojadę.


Kategoria Rowery



Komentarze
Goro
| 07:01 piątek, 8 kwietnia 2011 | linkuj Rzeczywiście wpis wypas. To co do następnego razu ;)
mtbxc
| 08:02 czwartek, 7 kwietnia 2011 | linkuj Mówiłem Ci, że mam mało czasu na pisanie. Treningi to raczej nie w tajemnicy, tylko nie chcieliście mnie zaprosić do wspólnej jazdy, więc jeździłem z Welodromem.
Niewe
| 07:12 czwartek, 7 kwietnia 2011 | linkuj Ale się wyprodukowałeś. To chyba za te wszystkie wpisy co ich nie zrobiłeś, żeby utrzymać swoje treningi w tajemnicy ;)
Tak czy tak, gratulacje.
Ostatni raz w tym sezonie mnie objechałeś :p
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa liceo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]